Od czasu do czasu, zwłaszcza w listopadzie, nachodzą nas myśli o śmierci najbliższych. Na cmentarzu odwiedzamy tych, którzy już od nas odeszli. Pamiętamy też, żeby spotkać się z tymi, którym być może zostało już niewiele lat na ziemi i próbujemy jakoś przygotować się na każdą ewentualność. Ale czy przyszło Ci kiedyś na myśl, żeby podjąć jakieś kroki na wypadek, gdybyś to Ty odszedł pierwszy?
Kiedyś zupełnie o tym nie myślałam. Teraz też nie jest to moim codziennym zmartwieniem. Ale kiedy pierwszy raz leciałam samolotem bez mojej córki, poważnie zastanowiłam się nad tym, „co by było gdyby…”. Ubezpieczenie to jedno. Z czegoś w końcu trzeba żyć. Ale więź z rodzicem jest nie do przecenienia. Zwłaszcza dla dziecka, które nie zdążyło jeszcze zgromadzić zbyt wielu własnych wspomnień. Zastanowiłam się więc, co byłoby jej potrzebne, gdyby nagle mnie zabrakło. Na co dzień pstrykamy setki zdjęć i nagrywamy dziesiątki filmików, więc moja twarz i sylwetka jest już wystarczająco utrwalona. To, czego mogłoby jej zabraknąć, to kontakt ze mną, moje myśli i moja miłość. Dlatego napisałam do niej list.
W liście przelałam wszystkie moje uczucia: to jak mnie czasem wzrusza, jak bardzo żałuję, kiedy się na nią zdenerwuję, jak potrafi mnie rozśmieszyć i jak bardzo będę za nią tęsknić. Wspomniałam też o tym, co dla mnie ważne, czego nie mogłam jej przekazać, bo była jeszcze za mała i dodałam otuchy na resztę życia.
Zachęcona przypływem weny napisałam podobne listy do rodziców i teściów. Im też przydadzą się słowa pocieszenia, gdybym to ja odeszła pierwsza. A jest przecież tyle rzeczy, o których nie mówi się na co dzień, a które chciałoby się, żeby ktoś po prostu wiedział. Listu nie napisałam tylko do męża, gdyż z nim dzielę się myślami na bieżąco. Poza tym, leciał ze mną tym samym samolotem, więc zakładałam, że i tak by listu nie przeczytał.
Ostatecznie z wycieczki udało się wrócić cało. Ale to doświadczenie dało mi sporo do myślenia. Listy wciąż trzymam na dysku i średnio raz na rok aktualizuję, zwłaszcza korespondencję z córką. Jest w końcu coraz starsza i coraz więcej mogę jej powiedzieć, za coraz więcej jej podziękować czy też ją przeprosić. Co roku też wysyłam te listy swojej przyjaciółce z dopiskiem „Dostarcz je adresatom, gdyby sama-wiesz-co”. Zgodnie z naszą umową ma ich nie czytać, ale pamiętać miejsce, w którym je przechowuje i wysłać odpowiednim osobom około miesiąca po mojej śmierci.
To taki mój prezent zza światów, przesłanie z Nieba, na które liczę i wiadomość, którą sama chciałabym dostać:
„Jest OK. Nie musisz się martwić. Kocham Cię i zawsze Cię kochałam. XYZ”
Bardzo poruszający wpis, Asiu, daje do myślenia. Myślę, że jeśli się na coś takiego zdecyduję, to pewnie będzie w formie wideo. Chciałbym w takiej wiadomości zawrzeć jeszcze odrobinę pozytywnej energii, coś rozweselającego i optymistycznego. Chyba w formie wideo byłoby łatwiej i skuteczniej.
Nie lekceważyłbym również tego typu wiadomości dla małżonka. Niezależnie od tego, czy usłyszy od Ciebie regularnie wszystko, co masz mu do powiedzenia najważniejszego, to w jego pamięci pozostaną wszystkie wspomnienia, te przykre i niechciane również, gdzie któreś z Was poniosły nerwy czy coś. Utrwalenie tego co naprawdę ważne, by mógł sobie to odtworzyć, a resztę nieprzyjemnych rzeczy przeboleć, będzie wartościowe.
Dzięki Asiu za materiał do przemyśleń.
U mnie nagranie by się nie sprawdziło, bo zdecydowanie lepiej piszę niż mówię 🙂 A poza tym zawsze przy tym pisaniu się wzruszam, a – tak jak napisałeś – istotny jest pozytywny przekaz.