Przeczytaj najpierw:
- Opowieść pierwszą: Koronawirus w krainie bajek. Księżniczka Rozumka i tajemniczy wirus
- Opowieść drugą: Koronawirus w krainie bajek. Epidemia na BALu
- Opowieść trzecią: Koronawirus w krainie bajek. Doktor Dolittle i dziewczynka z objawami
Wbrew temu co twierdzili żyjący za górami, za lasami doradcy księżniczki Rozumki, w królestwie Aurory nie próżnowano. Tam również wprowadzono ogólnokrajowy program pracy zdalnej KOPCIUSZEK, a biznesy internetowe wyrastały jak grzyby po deszczu.
Szczęśliwego zakończenia wciąż jednak nie było widać, a wszystko za sprawą fatalnej decyzji podjętej przez parę królewską kilkanaście lat wcześniej. Gdyby nie kazali oni unicestwić wszystkich wrzecion w królestwie, większość pozostających w domach matek z radością zamknęłaby się w prowizorycznych, jednoosobowych przędzalniach pod pretekstem ratowania kraju, zamiast do znudzenia przeprowadzać z dziećmi rozkład gramatyczny zdania czy powtarzać z nimi tabliczkę mnożenia. A tak poziom frustracji w społeczeństwie rósł, a liczba dostępnych maseczek systematycznie spadała.
Tymczasem sąsiednie królestwa również zmagały się z podobnymi brakami. Posiadające wszystkie wymagane atesty maseczki ze smoczej skóry szybko się skończyły. W wyniku intensywnego użytkowania ich antywirusowe łuski zaczęły odpadać, a sama skóra straciła swą legendarną elastyczność. Trzy życzenia do dżina szybko wykorzystano na inne, z perspektywy czasu, mniej potrzebne rzeczy. Złota rybka, natomiast, domyśliwszy się, gdzie trafią wszystkie zużyte maseczki i rękawice jednorazowe, po zrealizowaniu kilkudziesięciu zamówień odmówiła dalszej współpracy.
W oczekiwaniu na transport mniej trwałych za to bardziej przewiewnych kwefów z kraju Szeherezady, bajkowe krainy radziły sobie, jak mogły. Gońcy poddani kwarantannie oddawali na użytek lekarzy swoje czerwone kapturki. Do akcji włączyli się też celebryci. Wieloskórka, która musiała odwołać wszystkie swoje pokazy, przerobiła wiele swoich kreacji na nieco ekstrawaganckie, lecz schodzące na pniu maseczki. Nie miały one oczywiście szans zaspokoić potrzeb nawet jednego oddziału zakaźnego, jednak dzięki ich sprzedaży na organizowanych na BALu aukcjach udało się uzbierać środki na dokarmianie zapracowanych medyków.
Poza tym akcja Wieloskórki spopularyzowała pomysł produkcji maseczek w domach. Próbowali tego nawet ci, którzy nigdy nie mieli w rękach maszyny do szycia, jak Żwirek i Muchomorek. Maski te często pozostawiały wiele do życzenia (Muchomorek, przykładowo, uparł się, żeby swoje czerwone maseczki upstrzyć okrągłymi otworkami). Służby medyczne korzystały jednak chętnie z innych wynalazków kreatywnych mieszkańców, takich jak urządzenia do wentylowania pacjentów z wykazującego uspakajające działanie tataraku.
Znacznie trudniej było z przyłbicami i kombinezonami ochronnymi. Solidaryzujące się ze sobą państwa uzgodniły, że nie będą w tych czasach toczyć ze sobą wojen, żeby móc przeznaczyć do ochrony lekarzy rycerskie zbroje. Szybko jednak okazało się, że bardzo niewygodnie przeprowadza się w nich operacje czy nawet porządnie bada pacjentów. Nie pasowały one też na wszystkich. I tak ze służby medycznej odgórnym nakazem wyłączone zostały olbrzymy, z których odzieży ochronnej korzystały całe oddziały szpitalne. Zdarzały się też przypadki rekwirowania materiałów z gospodarstw prywatnych, jak choćby setki pierzyn z pewnego zamku, o których doniosła anonimowo pewna przedsiębiorcza sierotka.
Nie inaczej przedstawiała się sytuacja w Stumilowym Lesie, gdzie lekarze w maseczkach we wszystkich kolorach tęczy i o każdym możliwym deseniu doglądali zarażonych.
– A mówiłem, że trzeba było się zaszczepić. Jedno maleńkie ukłucie i byłoby po kłopocie. Ale nie, „Króliku, to będzie bolało!”, „Króliku, nie hipochondrykuj!” i teraz macie! – gorączkował się długouchy zwierzak. – Płukać nos wodą morską i myć ręce olejkiem sezamowym też wam się nie chciało.
– Pozwolę sobie zauważyć, mój przyjacielu, że na naszego wirusa nie ma jeszcze szczepionki, a wszystkie inne sposoby to mity. Jesteś tego najlepszym dowodem. Co prawda zarażeni jesteśmy wszyscy, ale to ty masz najpoważniejsze objawy – wyjaśnił spokojnie pan Sowa, po czym zanurkował głową pod skrzydło, chroniąc się przed kichnięciem Królika, który wciąż nie nauczył się psikać w łokieć. – Za to gdybyś nie upierał się sprowadzać zza granicy tych podejrzanych sadzonek…
– Sadzonki były zdrowe, ekhe, ekhe… Z resztą spryskałem je spirytusem, ekhem, ekhem… – Królik pewnie z chęcią dodałby coś jeszcze na obronę swoich praktyk ogrodniczych, ale kaszel uniemożliwił mu dopowiedzenie choćby jednego zdania.
– Ostrzegałem, żeby nie wychodzić z domu w nawałnicę, która potrafi niszczyć zbudowane z gałązek domki i zdrowie ich mieszkańców. Ale jak zwykle nikt mnie nie słuchał – przypomniał smętnym głosem Kłapouchy.
– I tu się z tobą zgodzę, przyjacielu, ale nie do końca – musiał znowu skomentować pan Sowa. – Owszem, trzeba było zostać z domu, ale pogoda nie miała tu żadnego znaczenia. Zgodnie z opinią Wielkiej Horobowej Organizacji WHO spacery są wręcz wskazane, choć tylko pojedynczo. Zwłaszcza, jeśli nie jest się już pierwszej młodości, nieprawdaż Króliku?
– Wypraszam sobie, ekhe, ekhe! Jestem w kwiecie wieku, ekhu, ekhu…
Rozmowa o możliwych przyczynach zarażenia się przyjaciół trwałaby jeszcze długo, gdyby nie pojawił się lekarz.
– A pan czemu jeszcze nie w namiocie? Zabrania się kaszlać na innych pacjentów! Zaraz pana odizolujemy!
Tego było jednak dla wymęczonego spazmami kaszlu Królika za wiele, zwłaszcza że właśnie podskoczyła mu gorączka.
– Odejdź ode mnie, ekhe, ekhe… Łapy precz! Aaaa! – rozległ się nagle jego krzyk spod błyskawicznie rozstawionego namiotu we wściekle różowe kwiatki. – To hefalump! Ratunku, ukhu, ukhu…!
– Czy pan mnie nie obraża? Jestem słoniem. Przepraszam, jeśli się nie przedstawiłem. Doktor Dumbo.
– To hefalump! Słonie nie mają trąb związanych na supeł. A lekarze chodzą w maseczkach, akh.. akh… – zdołał wydusić z siebie Królik, zanim zabrakło mu oddechu i padł na posłanie.
– A czy widzieliście kiedyś słonia w maseczce? Jak miałbym zmieścić do niej trąbę? To niepraktyczne. Zawiązanie jej w supełek znacznie ogranicza możliwość kichnięcia na pacjenta – wyjaśnił Dumbo. – Patent doktora Trąbalskiego.
Zebrani wokół namiotu Królika przyjaciele przyjęli to wyjaśnienie bez zastrzeżeń. Jedynie Sowa wyraził swoją wątpliwość:
– A czy to nie pan stracił węch w wyniku zakażenia?
– Nie warto wierzyć we wszystkie plotki rozpowszechniane na BALu. – Pokręcił głową Dumbo. – Ale koniec już gadania. Wasz przyjaciel wymaga natychmiastowej intubacji.
Na dźwięk tego słowa Królik, jakby rażony prądem, podniósł się i zaczął wyszarpywać, majacząc dalej o hefalumpach i wuzlach, które czyhają na jego życie. Zmęczony całodobowym czuwaniem doktor musiał w końcu przyznać, że na jego dyżurze nie grozi pacjentowi zgon i zostawił go w spokoju.
Zwierzęta już miały rozpocząć na nowo dyskusję – tym razem o tym, jak pomóc biednemu Królikowi – kiedy spod ziemi u ich stóp wydobył się jakiś przyodziany w maseczkę z wydrążonego buraka gryzoń.
– Gofer, to ty? – zapytał Tygrysek, któremu najszybciej przywróciło mowę.
– A widzisz tu kogoś innego? – odpowiedział świstak.
– Bombastycznie! – ucieszył się Tygrysek, wywijając kilka koziołków.
– Czy przyszedłeś w tym dziwnym przebraniu, żeby nas rozweselić? – zapytał Puchatek.
– Kazali mi zamknąć budowę i nie pozwolili oddalać się od domu, więc postanowiłem tymczasowo się przebranżowić i zaciągnąłem się do ochotniczej służby ratowniczej. Domyślam się, że wy nie mogliście powstrzymać się przed wspólnym świętowaniem początku wiosny i pozarażaliście się od siebie nawzajem. Ale ty, Kangurzyco? Ciebie podejrzewałem o więcej rozsądku.
– Maleństwo, brykając, złamało nogę. Przyszliśmy więc na SOR, ale kiedy zakładali mu gips, Stumilowy Oddział Ratunkowy zamieniono w Stumilowy Oddział Zakaźny i musieliśmy już tu zostać.
Gofer zaświstał ze zrozumieniem.
– No dobra, ale nie przyszedłem tu gadać, tylko pracować. Gdzie leży Królik? Dostałem zadanie go zaintubować.
Ledwie Gofer wszedł do namiotu, kiedy dobył się z niego wrzask Królika:
– Krew! Krew! Zaraz się wykrwawię!
– Żadna tam krew. To sok z buraka skapnął ci na futerko. Muszę zmienić maseczkę. Prosiaczku, mógłbyś mi pomóc? – zawołał Gofer.
– Ja…ja..ja… nie-nie-nie… bo…bo…bo – zaczął tłumaczyć się Prosiaczek, krok za krokiem oddalając się od namiotu. – Bo ja jeszcze nie dostałem wyników, a to-to-to znaczy, że mogą być negatywne i ja…ja…ja…
– Najlepiej sprawdź to sam – wszedł mu w słowo Tygrysek. – Zaczerpnij powietrza, a potem zrób dziesięć podskoków. Jeśli się po tym nie rozkaszlasz, jesteś zdrowy. Takie testowanie to to, co tygryski lubią najbardziej!
Wystarczyły jednak dwa bryknięcia, żeby Tygrysek zadławił się własną śliną i zaprzestał próby.
– Lepiej zachowaj siły na później i przestań już dygotać, Prosiaczku. Nie będę cię zmuszał, żebyś podchodził bliżej. Masz pełne prawo się izolować. Poradzę sobie sam – zapewnił Gofer, po czym zdecydowanym ruchem wprowadził Królikowi rurkę w tchawicę i zwinął namiot.
Widok nieruchomego Królika z czymś podłużnym wystającym z pyszczka z pewnością przeraziłby jego przyjaciół, gdyby nie to, że pomarańczowa rurka uderzająco przypominała jego ukochane warzywo. Gofer natomiast zapadł się pod ziemię, zanim Maleństwo zdążyło go zapytać, czy faktycznie użył do intubacji wydrążonej w środku marchewki.
Wobec ustania zarówno rzężenia jak i protestów Królika, zwierzęta udały się na spoczynek. Tylko jeden Puchatek podjadał jeszcze przed spaniem miodek z przemyconej na oddział baryłki, ciesząc się, że w całym tym zamieszaniu żaden lekarz nie zainteresował się jego nadwagą i nie kazał z powodu nowej choroby natychmiast przejść na dietę.
Jeśli spodobała Ci się ta historia, chętnie pomogę Ci napisać własną opowieść w prezencie dla bliskiej osoby. Zapoznaj się z moją ofertą TUTAJ.
A jeśli szukasz innego prezentu, który możesz podarować w czasie epidemii, zajrzyj do wpisu „12 bezpiecznych prezentów na odległość, czyli jak obdarowywać w czasach koronawirusa”, w którym oferuję praktyczną pomoc na urodziny, imieniny czy ważne rocznice Twoich bliskich.
Czy chcesz dowiedzieć się, co działo się dalej w krainie bajek? Przeczytaj opowieść piątą: Koronawirus w krainie bajek. Opowieść wielkanocna