• [ULWPQSF id=2944]
  • Koronawirus w krainie bajek, trzeci tydzień pandemii

    Przeczytaj najpierw:

    Złotowłosa dziewczynka stała przy zwykle zatłoczonej ulicy w centrum miasta, donośnym głosem zachwalając swój asortyment. Odkąd przerzuciła się ze sprzedaży zapałek na zapalniczki, jej życie nabrało nowego sensu. Już nie była anonimową sierotą z nikomu niepotrzebnym towarem, ale Zośką Zapalniczką, która zaopatrywała ludzi w pożądany przez wszystkich gadżet do walki z wirusem. Z braku środków dezynfekujących coraz więcej mieszkańców bloków i wieżowców, chcąc zjechać na parter, wciskało numer piętra zapalniczką, a następnie odkażało ją jej własnym ogniem.

    Czasem przechodnie dopytywali dziewczynkę, czy to bezpieczne w tych czasach handlować w tak ruchliwym miejscu. Inne sieroty podziwiały jednak Zośkę za jej odwagę, pomysłowość i zmysł przedsiębiorczości, a ona sama czuła się jak partyzantka walcząca na tyłach wroga. Nie przejmowała się zbytnio tym, że mogłaby kogokolwiek zarazić, bo nie miała rodziny, o którą musiałaby się martwić. Nie spodziewała się też, że sama mogłaby zachorować, aż do tej feralnej nocy, kiedy po kilku dniach ciepła nagle ścisnął mróz, a ona miała na sobie tylko lekki płaszczyk i nieocieplane botki.

    Czując, że gwałtownie opada z sił, zaczęła iść w stronę zamieszkiwanej tymczasowo chatki, ale trawiona gorączką, pomyliła drogę i zamiast przed dobrze znanym sobie budynkiem, znalazła się pod okazałym zamkiem.

    – Puk, puk! Wpuści mnie ktoś? Trochę tu zimno! – krzyknęła w stronę bramy, pocierając spierzchnięte od częstego mycia ręce.

    – Po moim trupie! – usłyszała w odpowiedzi.

    – Ale mamo, to jakaś zziębnięta dziewczyna. Jak możesz trzymać ją na takim mrozie? A jeśli to moja przyszła małżonka? – dobiegł ją drugi głos należący do jakiegoś młodego mężczyzny.

    – Jeśli jest zziębnięta, równie dobrze może być chora. To nie czas na szukanie sobie żony ani na spotkania towarzyskie.

    Młodzieniec westchnął wyraźnie zawiedziony.

    – No dobra. Nie muszę się z nią spotykać. Ale to duży zamek. Daj jej tylko wejść i napić się herbaty. Przeczeka u nas noc, a potem wyjdzie.

    Gdyby mogła, matka młodzieńca zabiłaby go wzrokiem. Stres spowodowany izolacją, zwolnieniem dziesiątek służących i koniecznością samodzielnego sprzątania, gotowania obiadów, prowadzenia nauczania domowego i ochrony rodziny przed tajemniczą zarazą sprawiał, że wybuchała w najmniej spodziewanych momentach.

    – Jak sobie chcesz, ale jeśli umrzesz, zakażony jej wirusami, osobiście obedrę cię, przed włożeniem do trumny, ze skóry – ostrzegła, błyskając gniewnie oczami. – Może spać tutaj, w zielonej komnacie, na stu pierzynach, pod które podłożymy ziarnko grochu. Jeśli się wyśpi, jest zdrowa, a jeśli nie, zgłosimy ją do sanepidu.

    – Myślałem, że to sposób, żeby poznać, czy dziewczyna jest księżniczką, a nie nosicielką wirusa – zdziwił się młodzieniec, pomagając matce ścielić łóżko, bo inaczej ta zamaszystymi ruchami porwałaby całą pościel.

    – Jajko mądrzejsze od smoka… Znasz jakieś lepsze narzędzie diagnostyczne? Przypominam, że w naszych okolicach nie było jeszcze wirusa, więc i testy do nas nie dotarły.

    – A co z lustrem złej królowej? Czy nie mogłaby nam go użyczyć? – próbował znaleźć rozwiązanie młodzieniec.

    – Nie wykrywa pojedynczych przypadków – wtrącił się do rozmowy jego ojciec. – Na zaklęcie królowej: „Lustereczko, lustereczko, powiedz przecie, kto ma koronawirusa na świecie” zwierciadło pokazuje tylko mapę z zaznaczonymi obszarami występowania infekcji, wykresy zmienności zainfekowania w czasie i prognozy na kolejne dni. Widziałem te cuda na… – tu ojciec przerwał, zgromiony morderczym wzrokiem żony, który jasno dawał do zrozumienia, co jego właścicielka sądzi o przesiadywaniu męża całymi dniami na BALu.

    Kiedy gospodyni zamku uznała, że zarówno pokój, jak i prowadząca do niego droga, są już gotowe, dziewczynka dostała pozwolenie na wejście. Idąc po narysowanych kredą na posadzce strzałkach, trafiła prosto do zielonej komnaty. Tam, nie ściągając nawet butów, padła na łóżko i zasnęła.

    Rano zbudziło ją histeryczne nawoływanie.

    – Dziewczynko, dziewucho! Mów szybko, jak ci się spało!

    Zośka rozejrzała się dokoła. Na szczęście gorączka ustąpiła. Nie mogła jednak powiedzieć, że wypoczęła.

    – Pewnie nie musiałabym stawiać oczu na zapałki, gdybym mogła jeszcze trochę pokimać – odpowiedziała szczerze, nie wiedząc do kogo mówi, ani po co ktoś ją o to pyta. – To strasznie wysokie łóżko też jest jakieś dziwne. Może nawet w nocy z niego zjechałam i grzmotnęłam o ziemię, bo widzę, że porobiły mi się siniaki.

    Za drzwiami nastąpiło poruszenie.

    – Źle spała! Mówiłam wam! Źle spała, więc jest chora. Trzeba natychmiast ją stąd zabrać. Jeśli tu zostanie, wszyscy zginiemy! – szeptał rozhisteryzowany kobiecy głos.

    – Czy mogę się już zmywać? Zapalniczki same się nie sprzedadzą – zapytała dziewczynka, która obiektywnie rzecz biorąc czuła się już całkiem zdrowa.

    – Po moim trupie! – krzyknęła znowu kobieta. – Wzywamy latający dywan.

    – Czy to naprawdę konieczne? – jęknęła Zośka. – Jest zimno jak w krainie lodu, a dywan nie ma ani ścian, ani dachu. Jeszcze się przeziębię!

    – Nie marudź, tylko się ubieraj – rozkazała kobieta. – Polecisz na oddział zakaźny, prosto do doktora Dolittle.

    – Tego emerytowanego weterynarza? – skrzywiła się dziewczynka, niechętnie zakładając płaszcz.

    – Tego światowej klasy specjalisty chorób zwierząt – poprawiła ją kobieta, burcząc pod nosem uwagi na temat niewdzięczności bajkowej młodzieży.

    – Co zrobić, wszyscy czynni zawodowo lekarze zostali przeniesieni do oddziałów zakaźnych na bardziej zainfekowanych obszarach, a u nas odwołano z rent i emerytur medyków innych specjalności – wyjaśnił jej mąż. – Nie chciałbym cię pospieszać, ale dywan będzie przy twoim oknie już za dwie minuty.

    I tak, nie widząc żywej duszy, Zośka opuściła zamek, żegnana jedynie słyszanym zza drzwi westchnieniem młodzieńca, który był przekonany, że właśnie przez jakiegoś głupiego wirusa stracił szansę ujrzenia swojej wielkiej miłości.

     

    Doktor Dolittle, zakutany w przypominający strój kosmonauty biały uniform, przywitał swoją pacjentkę, oferując jej dość niecodzienny poczęstunek.

    – Czosnek i surowa cebula? A fe! – skrytykowała śniadanie dziewczynka. – I co, wirus ma przestraszyć się ich jak jakiś wampir i uciec?

    – Nie mam co do tego złudzeń. Ale na pewno wspomogą one twoją odporność, niezależnie od tego, z jakimi patogenami zmaga się teraz twój organizm. No, zajadaj!

    Wygłodniała po wieczorze bez kolacji i poranku bez śniadania Zośka błyskawicznie pochłonęła dwie  kanapki. Lekarz wpatrywał się w nią uważnie.

    – I jak? Zjadliwe? – zapytał z grzeczności, choć doskonale znał już odpowiedź. – Słyszałaś o przypadku Dumbo?

    – Nie, a powinnam?

    Lekarz zignorował zaczepkę dziewczynki, spodziewając się, że od poprzedniego dnia nie miała jak zajrzeć na BAL.

    – Ten światowej sławy cyrkowiec kompletnie stracił zmysł węchu i smaku. Obecnie uważa się, że jest to jeden z symptomów choroby wywołanej wirusem. Oczywiście może on pojawiać się też z innych przyczyn, a znacznie częściej niż ludzie skarżą się na niego zwierzęta, które dużo szybciej zauważają brak tych zmysłów, niemniej jednak…

    – Już po mnie, tak? – weszła mu w słowo Zośka. – Po ptakach! Po herbacie! Umarł w butach! Klamka zapadła! Przyszła kryska na Matyska! Szukaj balu, panno Lalu! – Dziewczynka nakręcała się z każdym kolejnym frazeologizmem coraz bardziej.

    – Tego nie powiedziałem. Ale jest kilka rzeczy, które chciałbym ci uświadomić.

    Doktor rozsiadł się najwygodniej, jak tylko dało się w skafandrze, dając znać dziewczynce, by zrobiła to samo.

    – Czy zauważyłaś, że wśród bajkowych bohaterów aż roi się od sierot? Brzydkie kaczątko, Bambi, Simba… Ich rodzice umierają w różnych okolicznościach, ale ja mam na ten temat własną teorię. Obiecujesz, że nikomu o niej nie powiesz?

    Dziewczynka pokiwała głową, sięgając bezwiednie po kolejną ani trochę nie śmierdzącą jej kanapkę.

    – Zanim przeszedłem na emeryturę, byłem lekarzem lwiej rodziny królewskiej i świadkiem rozgrywającego się w niej dramatu. Wbrew temu, co przyjęło się sądzić, Mufasa nie zginął w wypadku spowodowanym przez swojego syna. To jego brat, Skaza, rozpuścił tę plotkę, żeby chronić rodzinę przed ostracyzmem. Gdyby reszta zwierząt dowiedziała się, że ich król był nosicielem śmiercionośnego wirusa, w najlepszym razie obalono by władzę, a w najgorszym ukamienowano by całe lwie stado. Niestety, tak działa psychologia tłumu ogarniętego strachem przed nieznanym i lękiem o własny byt. Skaza zadbał o to, by jego brat nie był zapamiętany jako niedbający o higienę lekkoduch, który sprowadził zarazę na swoje królestwo. Nie chcąc także, żeby biedny, mały Simba spędził dzieciństwo traktowany jak trędowaty, jego bohaterski wuj wolał skazać go na okresowe wygnanie, a w razie potrzeby, wziąć na siebie winę za śmierć Mufasy i odpowiedzialność za poddanie lwiej rodziny kwarantannie z pomocą kordonu hien.

    – No dobrze, ale co teraz będzie ze mną? – zaczęła niecierpliwić się dziewczynka. – Wykituję? Zaintubuje mnie pan?

    – Nie ma takiej potrzeby – zapewnił doktor, próbując bezskutecznie otrzeć łezkę, która zakręciła mu się pod przyłbicą ochronną na wspomnienie lat wizyt na sawannie. – I nie mówię tego tylko dlatego, że nie mamy tu odpowiedniego sprzętu. Przecież widzę, że czujesz się całkiem dobrze. Możesz zostać na obserwacji, żeby jeszcze trochę podjeść, albo wrócić do siebie. Tylko pamiętaj, żeby przez co najmniej dwa tygodnie nigdzie nie wychodzić. A kiedy wrócisz do sprzedawania zapalniczek, rób to w rękawiczkach. Nawet jeśli nie będziesz nikogo dotykać, pamiętaj o tym, że wirus utrzymuje się też na powierzchniach. To dlatego wszystkie znane z higieny koty chodzą teraz w butach.

    Dziewczynka pokiwała głową, wprawnym ruchem związując rzemykiem swoje niesforne złote loki i zaczęła zbierać się już do wyjścia.

    – Jeszcze tylko jedno. Czy widziałaś się z kimś w drodze do zamku?

    Zośka przygryzła wargi, bijąc się z myślami. W końcu sumienie zwyciężyło.

    – Padałam z nóg, a tam świeciło się światło. Wiem, że nie powinnam była wchodzić bez zaproszenia do środka, ale drzwi były otwarte, a przyrzekam, że niczego nie zwędziłam. Zjadłam tylko trochę kaszki z miseczki i niechcący połamałam krzesełko, a potem przysnęłam na chwilę w przyciasnym łóżeczku. Ale nie sądzę, żebym kogoś zaraziła, bo kiedy tylko zbudziły mnie trzy straszne niedźwiedzie paszcze, krzyknęłam i uciekłam.

    – Dobrze, że mi o tym powiedziałaś. Nie można lekceważyć nawet zdawkowych spotkań, zwłaszcza jeśli gospodarze ciasno otoczyli twoje łóżko i nachylili się nad nim, żeby ci się przyjrzeć. Polinezjo – doktor zwrócił się do siedzącej na parapecie papugi – leć ostrzec niedźwiadki, żeby nie wychodziły z domu. Nic więcej nie możemy ani nie musimy robić. Tego wirusa zwalczymy po mojemu. – Uśmiechnął się dumny ze swojego nazwiska doktor Do-little (z ang. Rób-mało).

     

    … opowieść czwarta poniżej …



    Jeśli spodobała Ci się ta historia, chętnie pomogę Ci napisać własną opowieść w prezencie dla bliskiej osoby. Zapoznaj się z moją ofertą TUTAJ.

    Zamów opowiadanie<br />

    A jeśli szukasz innego prezentu, który możesz podarować w czasie epidemii, zajrzyj do wpisu „12 bezpiecznych prezentów na odległość, czyli jak obdarowywać w czasach koronawirusa”, w którym oferuję praktyczną pomoc na urodziny, imieniny czy ważne rocznice Twoich bliskich.



    Czy chcesz dowiedzieć się, co działo się dalej w krainie bajek? Przeczytaj opowieść czwartą: Koronawirus w krainie bajek. Stumilowy Oddział Zakaźny

    CZYTAJ DALEJ